Bieszczady - Halicz w październiku


Kolejny dzień w Bieszczadach wita nas od rana słońcem. W prognozie zapowiadali na dzisiaj piękną pogodę - ale jak to bywa z prognozami pogody wiadomo, zwłaszcza w górach.
Ale dziś już ruszamy w trasę, którą już szliśmy latem, ale nic nie widzieliśmy. Dosłownie.
Ruszamy na Halicz!


Słonko świeci, dzień zapowiada się pięknie, ludzi też sporo jak na dość wczesną porę. Ruszamy tradycyjnie już z Wołosatego czerwonym szlakiem wprost na Halicz. Droga szutrowa, delikatnie wspina się pod górę dzięki czemu bez trudu zdobywa się wysokość.



Dochodzimy szybko do Przełęczy Bukowskiej, udajemy się wpierw na punkt widokowy znajdujący kawałek dalej poza szlakiem skąd podziwiamy przepiękną panoramę na kawałek Polski i Ukrainę. Robimy tu też krótki odpoczynek, przy wiacie ludzi mnóstwo dlatego szybko ruszamy dalej.



Tym razem nie spacerujemy w chmurach. Słońce delikatnie przygrzewa, gdzieniegdzie przelatują małe obłoczki, widoczność naprawdę niezła, a widoki... Właśnie po to tutaj się przyjeżdża. Ten krajobraz, góry widoki... tego się nie zapomina i chce się więcej. Po lewej stronie ciągle mamy Tarnicę, ale nasze spojrzenia o wiele bardziej przyciąga Ukraina... Daleka panorama, pojedyncze wioski... A może by tak paszport wyrobić i tam pojechać? Może do Lwowa?




Podziwiając widoki, robiąc mnóstwo zdjęć wchodzimy na Halicz. Ludzi dużo, trochę taka Śnieżka w wersji mini. Ciekawe co się dzieje na Tarnicy. Ach, gdzie się podziały te bezludne Bieszczady, gdzie ludzi mało. A tutaj ludzie ciągną w jedną stronę, ciągną w drugą. Trochę to przeszkadza, ale co zrobić... Nacieszywszy się widokami, pokrzepieni swojskim (kluskowym!) winem ruszamy dalej wśród traw. Przechodzimy Kopą Bukowską, ścieżka wąska, a ludzie co chwilę się mijają. Z jednej strony stroma skarpa w dół, z drugiej wysoka ściana, chwilami ciężko gdzieś zejść, ale bardzo przyjemnie się idzie. Tak dochodzimy do Przełęczy Goprowskiej i do wiaty położonej niedaleko. Ruch jak w mieście, każdy ciągnie w każdą stronę. Po zjedzeniu ostatnich zapasów ruszamy schodami pod Tarnicę.



Widząc te tłumy idące na najwyższy szczyt Bieszczadów jak na pielgrzymkę odpuszczamy sobie i schodzimy do Wołosatego na pizzę! Nie ma to jak pyszne jedzonko po dużym wysiłku w ramach nagrody. Schodzimy łatwo, szybko i bezproblemowo. Choć jak się tak zastanowić nie wiem czy byśmy chcieli wchodzić tędy na Tarnicę.




Tuż przed samym końcem szlaku, odbijamy w lewo. Jest tam pozostałość cerkwi i cerkwisko. Miejsce otoczone jest łąkami, na pewno warto odwiedzić ten zakątek, nie tylko po by podziwiać widoki i chwilę odetchnąć, ale też by poznać odrobinę historii tej krainy, historię dość smutną.


Nasza trasa:

  • Podziel się:

Może Ci się spodobać

0 komentarze