Po 3 dniach moknięcia na szlakach postanowiliśmy nie iść tego dnia góry, a pozwiedzać bliższą okolicę. Bycie zmotoryzowanym turystą ma wiele plusów.
Jadąc w stronę Brzegów Górnych odbiliśmy w przesmyk między połoninami - Wetlińską i Caryńską w kierunku Nasicznego i Dwernika. Dwie stare, bojkowskie wsie. Niegdyś bardzo ludne, niestety pod koniec II wojny światowej i zaraz po niej duża część bieszczadzkiej ludności została wysiedlona, a ich domy zniszczone. Kiedyś wsie zamieszkiwały setki osób, dzisiaj kilkanaście, kilkadziesiąt. I nie tyczy się to tylko dwóch wyżej wymienionych, ale całej bieszczadzkiej okolicy. Większość została zapomniana i niewiele po nich zostało.
Kim byli ludzie zamieszkujący te rejony? Bojkowie byli ludem prostym, twardym żyjącym w trudnych, górskich warunkach. Grupa etniczna pochodzenia rusińskiego i wołoskiego. Nie uznawali się za Polaków tylko za "tutejszych". Zajmowali się głównie wypasem bydła i uprawa roli, która ze względu na mało urodzajna glebę, dawała słabe plony. Dlatego byli ludem biednym, prostym, niektórzy mówią wręcz prymitywnym. Przy tym bardzo pobożnym wyznania grekokatolickiego. Niemal każda wieś miała swoja cerkiew. Żyli w tzw. chyżach. Domach zbudowanych z drewna, mieszczący w sobie część mieszkalną i gospodarczą. Wsie lokowano w dolinach gór, z reguły wzdłuż strumieni.
Przejeżdżając przez te miejscowości zatrzymujemy się przy cerkwi w Chmielu. Pierwsza cerkiew powstała już XVI w. Kolejna w XVIII w. prawdopodobnie na miejscu poprzedniej. Trzecia (obecna) cerkiew została zbudowana w 1906, a poświęcona w 1907. Trochę dziwnym jest to, że po drugiej wojnie światowej cerkiew ocalała (a niewielu się to udało), służąc najpierw za magazyn na zboże, później jako kościół rzymskokatolicki i tak jest do dzisiaj. Ale warto tu zajrzeć, by zobaczyć cerkiewny charakter tego budynku. Jest to coś zupełnie innego od katolickich kościołów. Na swój sposób trochę fascynujące. Obok cerkwi znajduje się cmentarz z nielicznymi już nagrobkami oraz robiąca spore wrażenie płyta nagrobna znajdująca się pod repliką dzwonnicy. Płyta pochodzi z 1644 i należy do Fieronii z Dubrawskich Orlickiej, która ostatnie lata swojego życia spędziła właśnie w Chmielu. Najprawdopodobniej została uhonorowana pochowaniem przed ołtarzem za zasługi finansowe na rzecz cerkwi, a po pewnym czasie płytę przeniesiono na cmentarz.
Rekonstrukcja chaty |
Młyn znajdował się po prawej stronie |
Z Zatwarnicy skręcamy w kierunku opuszczonych wsi Hulskie, Krywe i Tworylne Docieramy tylko do wsi Hulskie (resztę sobie zostawiamy na kolejna nasza wizytę w Bieszczadach). Tutaj odwiedzamy pozostałości cmentarza i ruiny kamiennej cerkwi. Możliwe, że za kilkanaście lat, góra kilkadziesiąt, nie zostanie po tym miejscu śladu, poza stertą kamieni, które nie przyjmą już żadnego kształtu. Można przez chwilę przystanąć w zadumie nad przemijaniem. Zostaną tabliczki, zbiory zdjęć i wspomnienia. Warto zatrzymać się tu w drodze do popularniejszego Krywe (gdzie cerkiew była murowana i zostało po niej całkiem sporo). Dopiero po wizycie dowiedzieliśmy się, że podążając dalej drogą można zobaczyć ruiny młyna... Mamy kolejny powód by odwiedzić to miejsce ponownie.
Większość nagrobków ma urwane krzyże |
Wzór na tym kamieniu przypomina nieco drewno, wszystko jest delikatne |
Niedaleko cerkwi znajduje się gospodarstwo, gdzie można zaopatrzyć się w kozie sery. O baaardzo charakterystycznym zapachu, który nie każdy może lubić.
Ze Smolnika wyruszamy w kierunku Stuposian, gdzie odbijamy w stronę Mucznego. Najpierw zajeżdżamy do mini-muzeum wypalania drewna. Krótka lekcja poglądowa ukazuje jak wypalano węgiel drzewny w retortach i jak dawniej go uzyskiwano w mielerzach. Wypalanie drewna to bardzo długi proces, niewielki błąd może sprawić, że cały wsad pójdzie z dymem, zdarzały się także wypadki, w których ginęli wypalacze. Obecnie w Bieszczadach jest już niewiele czynnych retort, a niektóre stały się atrakcją turystyczną. Jest także wzmianka o powstawaniu potażu, którego wytworzenie jest nierozerwalne przy produkcji węgla drzewnego.
Ruszamy dalej drogą i docieramy do pokazowej zagrody żubrów. Z wygodnego tarasu widokowego można podziwiać te majestatyczne zwierzęta... Majestatyczne i leniwe. Widać bardzo lubią leżeć i odpoczywać. Albo leniwie skubać trawę. Emanują wręcz spokojem i opanowaniem. Zwierzęta z zagrody mają w przyszłości zasilać inne rejony Polski.
Na koniec naszej wycieczki, gdy już dostatecznie zgłodnieliśmy, pojechaliśmy do Wetliny na przesławne Naleśniki Giganty z Chaty Wędrowca. W sezonie letnim są one posypane szczodrą ilością jagód. Do tego pyszna gęsta śmietana. Naleśnik Gigant waży chyba z 1.5 kg i ma 30 cm średnicy (pizza na słodko), jest też mniejsza wersja, która ma masę około kilograma, bo nie każdy jest w stanie pochłonąć taki ogrom słodyczy. Przyznam się, że poległam na 3/4 Giganta i musiałam prosić o pomoc.
Gigant i Mały Gigant |